
(1951-) dziennikarz, krytyk literacki, eseista, felietonista, redaktor. Współpracownik i członek redakcji kilku czasopism oraz Polskiego Radia. Były wykładowca akademicki na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego oraz w Wyższej Szkoły Dziennikarstwa imienia Melchiora Wańkowicza. Więcej…
HEROIZM BUDOWY NA PIASKU
Poezjowanie Jacka Jana Tataka musi budzić szacunek przez swój wymiar heroiczny. Autor jest bowiem niby Syzyf; toczy słowa na podobieństwo ciężarnych znaczeniem głazów, a gdy spadają osypując się między palcami, schodzi po nie, by pojąć znów wysiłek. Projekt poetycki J. J. Tataka z Sartre’a podejrzewam, się wywodzi: poeta wtedy jest szczęśliwy, kiedy zsuwa się z Góry Znaczeń, aby się trudzić tworzeniem stale i wciąż, na własny rachunek i odpowiedzialność, światów, dla których wersów bezustannie szuka się lepiszcza.
Przez powyższe pragnę rzec, iż to wiersze starannie cyzelowane (bardzo często nawet przecyzelowane, a więc łamiące w gęstwinie konceptualnych odbić swój poetycki blask), niesłychanie pracowicie wymyślone, składane pilnie, z cierpliwą pokorą, aby po chwili rozpryskiwać się we niecierpliwym buncie spod pióra Autora na wszystkie strony. J. J. Tatak niemało wymaga od swojej poezji (czasem nadmiernie zgina jej kark, aż gaśnie w poskręcanym spazmatycznie słowie), lecz równie dużo od swego czytelnika. Zaprasza do gier poetyckich przede wszystkim smakoszy, bo tylko wyrafinowani gourmante (tzn. obżartuchowie) poezji umieją docenić lub choćby uszanować owo odchodzenie od efektownej metafory ku trudnym zestawieniom, celowo połamanym i pokutnie nieefektowym, umieją zrozumieć koncept zaskakujący aż do szarości, zmieszane zestawienia abstraktów z konkretem w możliwie nieoczekiwanych lirycznie sytuacjach. Tylko tacy gourmante mogą chcieć umieć (sic!) pojąć zaniechanie ogrywania możliwości, jakie potrafi ewokować wewnętrzna rytmika, która zazwyczaj u poetów wprawia wiersze w sympatyczne pulsowanie.
Autor „Didaskaliów” rezygnuje z wszystkiego dającego się pomyśleć podlizywania się czytelnikowi. On bawi się składnią, wersem, przestrzeniami międzywersowymi, zdaniową syntaxis. Bywa trochę jak dziecko, które klockami zabudowuje wyobraźnię; nieodmiennie na próbę, każdorazowo według odrębnie ustanawianych reguł, dających się co chwila modyfikować.
Ale dziecięctwo poetyckie J. J. Tataka chytreńkie jest, oj!, jakie chytreńkie! Bo wywodzi się z manowców surrealizmu (który dzieckiem podszyty jest aż do rozpuku oczywistości), lecz przerasta w lingwizm. Czyli autor wstępnie posila się sukcesją postbretonowską, lecz zmierza w tym kierunku, co starszy nieco poetycki żarłok, Tymoteusz Karpowiecz w słynnym poemacie polimorficznym „Rozwiązywanie przestrzeni”. Żeby napisać to jaśniej: zaczyna się od mieszania wielu chaotycznych skojarzeń (znaczący może tu być wiersz – jedyny z tytułem, co nie przypadek raczej – „Anhalonium lewinii”, niedwuznacznie sugerujący eksperymenty narkotyczne, czyli mające na celu deformację normy dnia, żeby tym skuteczniej wrazić ostrogę w tkankę gnuśnej wyobraźni), potem swe skojarzenia prowadzi do sklarowania w przejrzystość, w krystalizacje (częściej trzeba by jednak gwoli uczciwości powiedzieć: w próby krystalizacji), szczególnie w kształt gnomonów o strukturze trioletów i kwartyn.
Słowem: J. J. Tatak chce być poetą kunsztownym, misternym, lepiącym świat z ciężarnych znaczeniem słów. Ale znaczenia tych słów napełnione są nicością (bo nic nie jest stałe, bo wszystko dziecięcą babką na piasku podmywaną przez morski przypływ), przesycone wątpieniem w trwałość. Dlatego poezjowanie J. J. Tataka porównałbym do heroizmu piaszczystego wybrzeża: budowanie góry bezustannie zmywanej przez nihilizujące fale…
Kto lubi poszukiwania heroiczne, zaś poezję traktuje jako problem do dyskusji, niech próbuje bliskich spotkań trzeciego stopnia z J. J. Tataka „Didaskaliami”.
Zabawa to niełatwa, bardzo kontrowersyjna, lecz – jako się na wstępie rzekło – budząca swym projektem szacunek. (1990)