* * *

* * *

* * *

* * *

z myśli wypływasz jak obłok zwątpienia

naga i czysta niby prawda

wypływasz z myśli czcząc aniołów i diabła

wypływasz rozsądna pełna bycia w sobie

z myśli wypływasz jak dwie ręce

złożone w pocałunek ciszy

i drżenia płochych serc

wypływasz kreską horyzontu

wschodzisz nade mną

pierwsza chwilo milczenia

rozpędzone chmury krzyczały

pijackimi gestami

krzyż rozwinął swe ramiona

i dusił się w sobie

płaczem rodzących się dni

a krowy zdychały po trzykroć

bezboleśnie i krwawo

ciągnąc za sobą dusze

pełne kirów i mar

dysząc ciężko zwiesiłem głowę w ramiona

puste

szkielet spalonego domu mamrotał

o wspomnieniach i dniu jutrzejszym

kamienice stał;y wzdłuż ulic

i śmiały się szybami

z mego smutku

z padających schodów kwitły poranki

pełne łez i uśmiechów bladych ust

bez szminki i kłamstwa

zawsze wiosną

* * *

* * *

* * *

* * *

krzykiem wieczoru

posmutniały ci oczy

ryby

śpiewały w rzekach

jak syreny

fabryki stanęły

gdy powiedziałaś

kocham

babie lato krążyło

razem z wiatrem

ostatniego słońca

zima połknie ciepło

twe ręce pozostaną

o drobna poro

pocałunków i westchnień

odmień nas kryształami

i miłość uczyń dźwięczną

jak dzwony po wieczornej modlitwie

bijące na anioł pański

nikłe światło umyka przed losem ćmy

umyka przed rękami cuchnącymi łzami

ucieka przed zmazą nocną

ucieka przed ciemnością cienia

nikłe światło oczu rwie pająków

sieci dumne by zatrzymać potok zmory

ucieka przed sobą w sobie niknąc

ucieka przed stworzeniem cienia

ucieka

nikłe światło mota się w świecy dnia

jak włosy ciche włosy śpiące

na poduszce białej zimnej

nikłe światło ukochanych oczu

iskrą gaśnie za powieką

* * *

* * *

* * *

* * *

odszedł

stąpań jego nie słyszysz we śnie

milczeniem zaznaczył ślady

biegnące gdzieś

w dale ciemne

z krwi mojej krew wysączona z oczu

niebieskiego lotu niewinnej jaskółki

z krwi mojej łzy skapujące wiosną

z sopli oziębłości serca

z krwi ostatnie oddechy skradzionej nocy

z mojej niebo ziemia i dziwka

z krwi mojej wytoczę obręcz

obejmującą dwie jedności teatru sokratesa i psyche

niebo moje moje strachy

w krwi umyję i zniknę w trawie okna

schylam się

po ziarno zgubione przez ptaki

odlatujące do krain dalekich wspomnień

schylam się jakby cień był panem moim

nie na odwrót

pochylony czekam łaski z nieba

już blisko ale jeszcze daleko

schylam się z błyskiem w oku

i walczę sam z sobą

choć dokoła pełno ludzi

schylam się czekając

na łaskę znikąd

wczoraj spotkałem smutnego człowieka

o duszy gołębia i celnika razem

był to wędrowiec biedny czerwony

od krwi przekazywanej mu

przez zbrodniarzy niesprawiedliwego losu

był spokojny jak smutek

spokojny okrąg miał na głowie

rozmyślał o łagodności swych rąk

i ust rozwartych przekazujących nam

niesłowa dobra

* * *

CIRCULUS VITIOSUS

* * *

* * *

idąc przez życie strzeż się

gdy serce zabije

zabije

głodnemu nie dawaj ryby

bo mężowie biją żony

miłość nie zna granic

godne odwiedzenia piekło na dwóch

czynne jest całą dobę

jesteśmy

to już nie jest prywatna sprawa

starsi panowie odmawiają

skąd się biorą skowronki

w oczekiwaniu na wiatr

po czterdziestu latach milczenia

notatki do życiorysu mechanika

wpadły we własne sidła

tygrysy się starzeją

a młodzi bez przyszłości

idą z pomocą samotnym

my pierwsi

jesteśmy jak odkurzacze na ulicy

zatykamy się ciągle śmieciami

i aby kochać trzeba mieć tytuł magistra

uciekać

uciekać z tego świata

gdzie ramię ucina rękę

uciekać w nicość i czerwień

uciekać aż tchu zabraknie

i serce pęknie z miłości

* * *

* * *

* * *

przy lirze i armatach rozmawiali o życiu absolutnym

mikrodrobinki szargają się w błocie

ocierając pot z czoła śmierci jak czołgi pełne życia

chleb przynieśliście

wojnę i pokój pełen gratów i złomu palonego słońcem

odejdźcie

wolę być głodny i spragniony

i umrzeć w kwiecie wieku

nim się innym narodzę

bryzgi odchodzącego dnia przypominają

o zabranych uśmiechach małego dziecka

które nigdy nie myślało że będzie myć nogi

aniołom o twarzach opuchłych od kłamstw

nigdy nie marzyło

nigdy nie wspominało

dziecko przebiegło przez wzgórze

i nie spotkało człowieka

wokół pełnia i cisza

człowiek odszedł

wstań

wyprostowany silny i odważny

wstań z czołem wyżej niż gwiazdy

i gwizdy niezadowolonych cieni

wstań i rzeknij słowo

słowo prawdziwe jak śmiech dziecka

prawdziwe jak ból

wstań i idź przed siebie

znacząc swe ślady życiem

idź i chwal człowieka swymi dłońmi

idź i chwal pocałunki wiatru jego ślinę

wstań

wyprostowany silny o odważny

wstań i idź przed siebie

bo powrotów nie ma

* * *

* * *

wyrastam z ziemi jak ziemniak krzywdy

jak kłos zmęczenia i tęsknoty

za słońcem uśmiechu i ciała

wyrastam z ziemi

wyrastam z siebie kiełkuję zapachem serca

wyrastam z nieba jak ciemny obłok buntu

jak błyskawica gniewu i krzyku

za wiatrem wolności

wyrastam z nieba

wyrastam z siebie kiełkują dotykiem rąk

wyrastam z ludzi idących rano do pracy

idących wieczorem do łóżek

modlących się o zdrowie dla dzieci

wyrastam z siebie człowiekiem

Marcinowi

synu zostawiam ci słowa

słowa małe i ciche

słowa wielkie jak krzyk

mnie zapomnij żadnego

bo słowa

słowa znikną

gdy serca zamkniesz na łzy

PRZYPISY

circulus vistiosus – (łac.) błędne koło