W swoim artykule „Poezji konanie” przedstawiłem powierzchowny obraz stanu polskiej literatury (poezji). Po kilku miesiącach chciałbym dorzucić do tego ogródka kilka nowych kamyków.
W literaturze, środowisku piszących po cichu mówiło się o kategoriach, według których wartościowane były i są dzieła: o kryteriach pozaliterackich. Ktoś musi powiedzieć o nich głośno.
Często dzieli się literaturę posługując się skalą „Parnas” – „Podnóże”. Naturalnym i oczywistym jest podział na tych co na Parnasie i tych, którzy wspinają się na szczyt lub są jeszcze u podnóża. W tym nie ma nic złego. Niepokojące dopiero staje się to, że „parnasiści” okopują się na szczycie i spychają innych w dół, obwieszczając wszem i wobec, że wspinają się na Parnas „mizerne produkcje literackie nowych roczników”. Na szczycie jest mało miejsca i każdy kto tam dotrze wczepia się w tłumek „parnasistów”. Od czasu do czasu tylko halny historii potrafi zmieść ich ze szczytu. Wspinający się atakują parnas za monopolizację tak hierarchii wartości, jak i środków komunikacji. Stojąc na szczycie jest się nietykalnym, ci z dołu nie
mogą swymi krytykami dotknąć raz na zawsze uznanego za geniusza.
Między „wielkimi” panuje solidarność wobec obcych i wojna wszystkich ze wszystkimi we własnym środowisku.
Kategorią oceniania literatury jest również miejsce jej pochodzenia. Ośrodki takie jak: Warszawa, Kraków czy Poznań, uzurpują sobie prawo do potwierdzania swojej wielkości. Jeśli pojawia się talent na prowincji, szybko sprowadza się go do siebie. Nieświadomy prowincjonał nabiera się na zaproszenia do centrum i myśli, że prezentacja w Warszawie, kontakt ze środowiskiem Krakowa czyni go wielkim. Na prowincji można szpanować swoimi koneksjami z centrum, tam zaś traktowanym się jest tylko jako Janko Muzykant.
Moda lansowana przez tych, którzy mają dostęp do środków przekazu, jest kategorią, której nie sposób pomijać. Nazywane jest to często przez redaktorów profi lem pisma i uznawane za jedynie nowoczesne. Wszystko to, co nie mieści się w preferowanym stylu uważa się za niewarte uwagi.
Ostatnia dyskusja nad literaturą PRL-u przywróciła znów kategorię „literatury słusznej”. Okazuje się nagle, że jedynie słuszną (wielką) jest literatura do 1939 roku, emigracyjna i ta z drugiego obiegu. Wszystko co powstało w czterdziestoleciu jest śmieciem. Niektórzy zapomnieli o Wiktorze Woroszylskim i jego okresie zachwytu stalinizmem, o tym że Stanisław Barańczak debiutował i wychowywał się w PRL-u i dzięki PRL-owi, że nawet Czesław Miłosz trochę się poplamił.
Zapomina się zaś o tych, którzy w Polsce Ludowej oficjalnie publikowali utwory nie mniej „słuszne”, jak ci z emigracji lub drugiego obiegu. Właśnie na prowincji najczyściej było to możliwe.
Niektórzy próbują dzielić literaturę na „europejską” i „zaściankowopolską”. To tak, jakby zarzucić komuś, że tworzy dla dzieci. Autor wie, do kogo kieruje swoje słowa. Jeśli chce być pisarzem polskim, a nie europejskim, to jego sprawa i sprawa czytelników. Ta kategoria może być jedynie opisująca, a nie wartościująca.
Literatura miota się zawsze między artyzmem a trywialnością, między odbiorcą elitarnym a popularnością. Zwłaszcza poezja współczesna jest zjawiskiem elitarnym. I taka jest czy chce, czy nie. Żadne próby uczynienia z niej literatury popularnej nie powiodły się – nie da się wejść do tej samej rzeki.
Skoro jesteśmy przy poezji… Poezja ma swoją temperaturę. Można ją opisywać w kategoriach: gorąca (emocjonalna) i zimna (intelektualna). Wydaje mi się, że ze swej defi nicji poezja powinna skłaniać się ku emocjom. Przeżycia intelektualne lepiej wyrażane są w innych formach (eseju, traktacie).
Zaniechano w ocenie poezji używania kategorii tropów stylistycznych. Skłaniając się w stronę prostoty języka (co nie przeczy używaniu tropów), odrzuca się poezję bogatą w środki stylistyczne, uznając ją za trudną. Nic lepiej nie świadczy o poecie, jak warsztat, którym się posługuje. To zaś, że spotyka się wtedy z trudnościami w odczytaniu i zinterpretowaniu utworu, to nie powód do odrzucenia go a priori.
W krytyce powstały dwie szkoły oceny dzieła literackiego. Jedna preferuje odczytywanie utworów w kontekście kultury, druga – w kontekście życia. Dla pierwszych tylko utwory nawiązujące do dzieł wcześniejszych, z aluzjami do klasyków, itp. są warte uwagi, dla drugich – owa cecha jest grzechem, liczy się tylko opis bebechów rzeczywistości.
Jeszcze kilka uwag o krytyce. O wielkości w literaturze nie decyduje przede wszystkim dzieło. Decyzje o tym podejmują ci, którzy potrafi ą przekonać, że utwór jest dziełem – krytycy. Oni to przenosząc na swoich rękach z pokolenia na pokolenie dzieła tworzą klasyków. Oni nagradzają lub potępiają. Życzliwy krytyk i dostęp do środków przekazu to droga do sukcesu.
Krytyka nasza utraciła swój obiektywizm. Wiadomo, że sądy poszczególnych krytyków są obciążone błędem subiektywizmu. Obiektywizm sądu tworzony jest przez większość. W sytuacji, kiedy krytycy posługują się fałszywymi kryteriami oceny, o których pisałem wyżej, kiedy między sobą toczą wojny podjazdowe (personalne, a nie merytoryczne), kiedy nie kompetencje, lecz przeszłość czy przynależność decyduje o znaczeniu krytyka – trudno o obiektywizm, bo pochwała jednego, wywołuje potępienie innych.
Autorzy zwracając się do życzliwych sobie, tworzą tylko pozór swej wielkości. I nie ma co ukrywać, literatura żyje w tej iluzji.
(„Prowincje Literackie” Nr 3 grudzień 1992)